Być jak Lara Croft.


 

Uwielbiam duże, kolorowe albumy, gdzie zdjęcia zajmują co najmniej jedną stronę. Będąc starszą nastolatką często siadałam i oglądałam je podziwiając piękno przyrody. Zazwyczaj nie marzyłam o zobaczeniu tego na żywo, albowiem miałam przekonanie, iż miejsca te znajdują się na końcu świata. Gdy w moim domu zagościł Internet wyszukiwałam informacje, dodatkowe zdjęcia i z większym zainteresowaniem przyglądałam się nieznanemu. Gdzieś tam w głowie pojawiała się myśl, że fajnie byłoby tam pojechać… Do tego dochodziły programy telewizyjne – od przyrodniczych po filmy. W taki to sposób na mojej drodze stanęło jedno z ciekawszych miejsc –  kompleks  Angkor.

Pamiętam, że gdy poszłam do mojej „wyszukiwarki” wyjazdów Pani Reni – powiedziałam: Chcę tam gdzie kręcono Tomb Raider, chcę zobaczyć zarośnięte świątynie!  Decyzja zapadła – czas odwiedzić Kambodżę.

 

Kiedy tylko przekroczyłam jej granicę, zakochałam się … Uśmiechnięci ludzie, prostota, wolno płynący czas i brak gonitwy za tak zwanym sukcesem.  Kiedy się już nawzdychałam i lekko nacieszyłam oko przyszedł czas na słynny Angkor. Trasa rozłożona została na trzy dni by oczywiście zobaczyć jak najwięcej.  Przygotowując się do tej wyprawy oczywiście obczytałam wszystko co tylko mogłam.  I zorientowałam się, że słynny Angkor to zespół niezliczonych świątyń . Aż zaczęło mi się to wszystko mieszać . Która z nich to ta właściwa, ta o której marzyłam, czytałam ? Trzeba było to sprawdzić.

Na pierwszy ogień poszło Beng Mealea położone około 40 kim od Angkor. Kompleks zawiera motywy hinduistyczne jak i buddyjskie. Nie jest dokładnie znany czas jego pochodzenia. Biorąc pod uwagę jego styl, można przypuszczać,  iż powstał w tym samym czasie co główny kompleks, czyli w XII wieku. Jest jednak dużo mniejszy i prawdopodobnie stanowił centrum miasta.  Zbudowany głównie z piaskowca dziś stanowi w większości przepiękną ruinę, na której na stałe zadomowiła się natura. Przerośnięte korzenie okalają budynki, drzewa wyrastają z murów, a mech obrastając kamienie tworzy dywan dla podróżujących. Pierwsze magiczne miejsce na mojej trasie.

Beng Mealea

Na Beng Mealea natrafiono przez przypadek albowiem znajduję się ona na drodze do kompleksu Koh Ker, miasta, które przez krótki czas stanowiło stolicę Imperium Khmerów. Koh Ker to w dosłownym tłumaczeniu miasto rzucające się w oczy.  Jego centralną cześć stanowi siedmio warstwowa świątynia w kształcie piramidy, która prawdopodobnie stanowiła miejskie centrum kultu. Wokół niego znajdują się ruiny pozostałych mniejszych ośrodków z dwumetrowymi lingamami, częściowo ukrytymi w ziemi. Niestety cały zespól został mocno splądrowany przez liczne bandy rabusiów.  Odsunięty od głównych dróg teren posiadał ponad 180 świętych miejsc, często ukrytych pośród licznych lasów. Do dnia dzisiejszego pozostały jedynie niektóre miejsca.

Świątynia w Koh Ker

Kolejny na liście był Ta Prohm, jeden z nielicznych kompleksów, który od momentu odnalezienia niewiele się zmienił. Wybudowany na przełomie XII/XIII wieku przez króla Khmerów Dżajawarmana VII. Po wybudowaniu władca zadedykował go swojej matce. Miejsce to było zamieszkiwane przez arcykapłanów, kapłanów i niebiańskie tancerki. Służyło jako świątynia buddyzmu i uniwersytet w jednym. Kiedy weszłam na obszar świątyni wydawała mi się dziwnie znajoma. Przepiękne drzewa wkomponowane w ruiny, wejścia oplecione konarami, wąskie przejścia i słoneczne prześwity dodawały magii tej zabudowie.

Ta Prohm

To chyba ze względu na ten klimat Ta Prohm stał się tłem do filmu Lara Croft: Tomb Raider. W trosce o bezpieczeństwo świątyni  władze Kambodży zastrzegły sobie by podczas kręcenie nie padł ani jeden strzał. Oczyma wyobraźni widziałam jak Angelina Joli przeskakuje na lianach z miejsca na miejsce i ukrywa się w zakamarkach skalnych. Nad tym wszystkim na pewno czuwał Budda, którego niezwykle mała  twarz można odnaleźć na skale oplecioną konarami.

Tak naprawdę miejsce to powinno się zwiedzać kilka dni a i tak pewnie człowiek nie byłby w stanie odkryć wszystkiego.  Wydawało mi się że odnalazłam to, czego szukałam, jednak…to przecież tylko jedna ze świątyń kompleksu.

Ruszając w dalszą drogę kierowałam się w stronę ostatnie j stolicy imperium khmerskiego – Angkor Thom. Kolejny Angkor… Cała wiedza zdobyta przed wyjazdem wyparowała z głowy.  „Angkor” zaczynał być przekleństwem spotykanym na każdym kroku. Postanowiłam więc odrzucić postawione sobie oczekiwania i zdać się na doświadczanie, poznawanie na bieżąco odkrywanych miejsc. Bez uporczywego przypominania sobie gdzie jestem, co widzę i co to oznacza.

Angkor Thom

Angkor Thom to ostatnia stolica imperium Khmerów i kolejna założona prze Dżajawarmana VII . W obrębie jej murów możemy dostrzec kompleks Bajon oraz Trędowatego Króla i Taras Słoni. To wszystko możemy dostrzec z potężnego placu, który dziś pełni funkcje parkingu. To tutaj turyści zatrzymują się by uciec przed palącym słońcem Kambodży i to tutaj rozglądając się można dostrzec kilka kolejnych zabudowań kompleksu Angkor.  W przeszłości to miejsce miało inne przeznaczenie – tutaj można było wziąć udział w królewskiej audiencji. Znajdujące się tu tarasy pełniły funkcje trybun. U stóp Tarasu Słoni odbywały się defilady wojskowe i barwne procesje.  Obecnie taras liczy około 800 metrów. Same płaskorzeźby obejmują ponad 360 metrów a w centralnej ich części górują wizerunki idących w orszaku słoni.

Taras Słoni

Przedłużeniem Tarasu Słoni jest Taras Trędowatego Króla. Zabudowa wysoka na 7 metrów, pochodząca z XII wieku przedstawia prawdopodobnie Jaśowarmana, wielkiego twórcę Angkoru. Inne źródła mówią jednak, że to Dżajarwamnana  VII. Wg legend, zarówno jeden, jak i drugi król dotknięty był trądem. Tak naprawdę nie można tego dostrzec na płaskorzeźbach jak i do końca nie wiadomo, czy istniał jakikolwiek Trędowaty Król.

Z potężnego placu dojdziemy też do jednaj z najbardziej przerażających świątyń na jakie natrafiłam w kompleksie Angkor – Bayon. Na pierwszy rzut oka budowla potężna , majestatyczna i trochę ponura. Po zbliżeniu się stała się również przerażająca. Bije z niej chłód, w środku panuje dziwnie przerażająca atmosfera. Osobiście nie czułam się tam bezpiecznie. Być może to zasługa ponad 200 twarzy spoglądających na człowieka, być może świadomość tego, iż otoczona była fosą ,w której trzymano krokodyle, systematycznie dokarmiane. To jedyna świątynia, którą opuściłam w pośpiechu czując oddech na plecach.

Bayon

Półtora kilometra prze Ankor Wat napotykamy na jeszcze jedną  świątynię  – Phnom Begheng. Długi taras doprowadza nas do jedneg  z najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków. Położona na górze , poświęcona Śiwie zabudowa składa się z 7 poziomów na których odnajdziemy  108 wież, różnej wielkości i kształtu. Wg znawców kultury miała ona stanowić pewien rodzaj kalendarza astronomicznego. 7 poziomów symbolizuje 7 niebios,  na pierwszych czterech poziomach są 104 wieże ale z każdej widać 33. Liczba 33 to liczba bogów mieszkających na górze Meru, czyli na tej na której postawiono Phnom Begheng.

 

Ostatniego dnia w końcu przyszedł czas na najważniejszą ze świątyń – Angkor Wat. Potężny kompleks położony na 20 hektarach, o wymiarach 1500 na 1300 metrów. Aby się jednak do niego dostać należy przejść przez groblę rozciągniętą nad fosą o szerokości 183 metrach.

 

 

Przez groblę maszerowały wojska, kapłani szli z procesją, z wiadomościami do władcy podążali jeźdźcy. Dziś tłumy turystów idą zobaczyć najbardziej charakterystyczną zabudowę kompleksu Angkor, umieszczoną m.in. na fladze Kambodży.

Świątynia budowana była przez około 30 lat za panowania Surjawarmana II. Poświęcona została hinduskiemu bóstwu Wisznu. Przez ponad 900 metrów ciągnie się jeden z najważniejszych zabytków – kamienny arras, na którym przedstawione zostały sceny z życia dworu i eposów indyjskich.

Położona w centrum  świątynia ma wysokość 65 metrów i składa się z 3 kondygnacji.  Na samej górze znajdował się złoty posąg Wisznu. Aby dotrzeć na szczyt i przejrzeć wszystkie dziedzińce, należy pokonać korytarze labiryntu.  Z czasem centralna cześć Angkor Wat została przemianowana na mauzoleum.

 

Jednak przechadzając się po obszernych pomieszczeniach, tarasach czy dziedzińcach wyczuwa się niesamowity spokój, nostalgię i człowiek popada w zadumę. Ogrom zabudowy nie przeraża, wręcz budzi podziw. Wszelkie płaskorzeźby, kolumny, pomieszczenia to osobna, często wielowątkowa historia Kambodży.

Kompleks Angor jest tak różnorodny i tak obszerny w swojej historii powstawania i przeznaczenia, że można byłoby tworzyć liczne historie poszczególnych miejsc. Zachwyca i przeraża, zaciekawia i intryguje.  Z chęcią wracam się do tych miejsc, za każdym razem odkrywając nową historię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *